Środek tygodnia w przeddzień wznowienia sezonu do okazja zobaczenia ciekawych miejsc, unikając przy tym tłumów. Można pojechać np. w kierunku Pienin i zwiedzić Wąwoz Homole, Palenicę, Szczawnicę, a na koniec przepłynąć Jezioro Czorsztyńskie. Zapraszam na parę słów na temat tych miejsc i wycieczki.
Uprzedzając, był to wyjazd organizowany z mojej szkoły (wszystkich czytających to uczestników przy okazji pozdrawiam 😊). Pierwszym jej punktem była popularna w tym rejonie destynacja turystyczna – Wąwóz Homole. Ośmiuset metrowy szlak, dobry do przejścia dla licznych, mało zaawansowanych grup, w porze roztopów był niemalże całkowicie pokryty śliskim błotem, co znacząco utrudniało przejście. Walkę z mazią wynagrodziła jednak urokliwa polana na szczycie, skąd dostrzec można było przepiękne widoki. U góry tego dnia było spokojnie – pojedynczy turyści oraz wycieczka emerytów odpoczywali w towarzystwie zamówionych w miejscowej knajpie jedzenia i picia.
Po zejściu znaleźliśmy się we wsi Jaworki, urokliwej ze względu charakterystyczną architekturę. Stoi tam także wzniesiona w XVIII wieku była łemkowska cerkiew.
Kolejnym przystankiem była Palenica, na którą tym razem wjechaliśmy i zjechaliśmy wyciągiem. Na marginesie, pierwszy raz miałem okazję podróżować w takiej formie, ale w przyszłości raczej będę stawiał na fizyczne przemieszczanie się. Na szczycie – pustki i poza krajobrazami tego niewiele było tam do roboty. Można było odnieść wrażenie, że wszystko oszczędzane było na zbliżające się dni wzmożonej aktywności turystów.
Po zjeździe chwilę przespacerowaliśmy się po Szczawnicy. Miasteczko – podzielone jakby na dwie części. Pierwsza tętniła życiem miejscowych – tu uczniowie wracający do domu z kebabem w ręku, tu ludzie załatwiający sprawunki… W drugiej zaś, uzdrowiskowej, spotkać można było jedynie wymieniające się co chwila wycieczki, pragnące zasmakować leczniczych wód. Drodze do pijalni towarzyszyło kilka rozlatujących się budynków, które zniszczył czas. Nietypowo wyglądały one w sąsiedztwie okazałych, dobrze utrzymanych willi…
Na koniec czekał nas rejs po jeziorze Czorsztyńskim. W drodze nad nie, poza autokarami, rzadko mijaliśmy pojedyncze samochody. Tereny nad wodą były prawie wyludnione, co było trochę dziwne, mroczne, tajemnicze... Po pięćdziesięciu minutach pływania, od zamku w Nidzicy do tego w Czorsztynie i z powrotem, udaliśmy w podróż do domu.
Niecodziennym doświadczeniem było zobaczenie opisywanych przeze mnie miejsc bez turystów. Sprawiały one wrażenie wymarłych, a niektóre nadawałyby się jako sceneria do apokaliptycznego filmu. Mimo to, miało to jakiś swój urok, można było bowiem spojrzeć na nie z innej perspektywy, bez tłumów, hałasu i zgiełku…
Komentarze
Prześlij komentarz