Przejdź do głównej zawartości

Zapiski z Grecji [#4] - Stary Pantaleimon

 


Stary Pantaleimon to jedno z najbardziej zjawiskowych na mapie północnej Grecji miejsc. Zabytkowa, tradycyjna architektura, widoki, których nie da się w słowach opisać- to tylko niektóre rzeczy czyniące wioskę tą magiczną. Dziś więc trochę o tym, może niepozornym, ale urzekającym każdego, kto uda się do niego, miasteczku.

Nie lada wyzwanie w czternastym wieku postawiła sobie grupa rzemieślników z Epiru, którzy wówczas dotarli w okolice Olimpu. Postanowili bowiem na wysokości kilkuset metrów założyć osadę. Swój plan wdrożyli w życie i niebawem na zboczu góry wyrastać zaczęły tradycyjne dla północnej Grecji kamienne, z wbudowanymi drewnianymi belkami i balkonami, ułożone w wąziutkim układzie uliczek zabudowania. Dzielni Epiryjczycy nie wiedzieli wtedy jeszcze, że swą decyzją dwieście lat później uratują ludziom życie.

Przełom XVI i XVII wieku był niezwykle ciężkim dla północnej Grecji. Wówczas przeszła przez nie plaga epidemii, m.in. cholery dżumy, które dziesiątkowały ludność w niżej usytuowanych miasteczkach. Mieszkańcy rozpaczliwie poszukiwali ratunku, schronienia, i właśnie wtedy z pomocą przyszła założona w górach trzy wieki Epirejska osada. Do niej zjeżdżać zaczęli ludzie z niżej położonych miejsc. Wzniesiono kościół Agios Pantaleimonas (Świętego Pantaleimona), który chronić miał miejscowość od chorób i plag. Niemu Stary Pantaleimon zawdzięcza swoją dzisiejszą nazwę.

Przez następne lata miasteczko rozkwitało. Miejscowi pałali w głównej mierze produkcją drewna, jedwabiu oraz hodowlą trzody chlewnej. Spokojne życie i harmonijny rozwój trwał aż do końca drugiej wojny światowej.

Wtedy niestety miejsce podupadło. Lokalna ludność zaczęła masowo emigrować, część w poszukiwaniu za granicę, część do wyrastających niczym grzyby po deszczu miasteczek tuż nad samym morzem – Platamonu, Nea Leptokarii... Od tego czasu Stary Pantaleimon popadał w ruinę, aż do roku 1980. Wówczas to postanowiono przywrócić wiosce dawny blask. Po odrestaurowaniu na stałe zasiedliło się tam ledwie kilka rodzin, wzrosło za to jej turystyczne znaczenie, i to tą rolę pełni ona obecnie.

Miasteczko przy dogodnej pogodzie dostrzec można już z samych plaż nad morzem Egejskim. Kilkanaście malusieńkich domków, wąsko ułożonych obok siebie na zboczu góry. Sam dojazd do niego stanowi nie lada przeżycie. Prowadzi tam kręta, miejscami stroma, droga, z każdym metrem odsłaniająca coraz to bardziej niesamowite krajobrazy. Gdy w końcu dotarliśmy do wioski, naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok – stare, zabytkowe, kamienice, a w tle panorama Olimpijskiej Riwiery…




 

Stary Pantaleimon ma w sobie niesamowity klimat. Tradycyjne zabudowania nadają unikalnej atmosfery, w każdym z nich zlokalizowany jest a to sklepik, a to kafejka, a to restauracja… Siedzą przy nich ich właściciele, wymieniający sympatyczne spojrzenia, chętnie zagadujący do przechodniów. Aż ciężko zdecydować się, gdzie wstąpić… 













Każda uliczka, każdy zakątek, kryje w sobie jeszcze większą perełkę. W trakcie zwiedzania, skręcając trochę na azymut w jedną z nich, znalazłem kawiarnie, mieszczącą się w jednej z ładniejszych kamienic, z tarasem, z którego rozciągał się widok na morze. Byłem tam sam, mogłem więc w spokoju delektować się krajobrazami, sącząc pyszną, klasyczną, grecką frappe.


 

Uliczki są tu gęste i wąskie, i tylko miejscowi wiedzą jak przejechać je swoimi skuterkami i pick up’ami. Poza miłymi restauratorami i sprzedawcami nieodłącznym elementem krajobrazy są psy. Spotyka się ja na każdym kroku, spacerujące lub odpoczywające na kamiennych dróżkach, lecz nie wadzą przy tym turystom, zainteresowane bardziej sobą. 







 

Niezwykle urokliwy jest też główny placyk miejscowości, z kościołem Panteleimona. Okryty jest cieniem wysokiego drzewa, rosnącego w samym środku, który dodaje mu wyjątkowej atmosfery. Zewsząd wokół otoczony jest równie klimatycznymi knajpkami…





 

W trakcie zwiedzania warto na chwilę opuścić na chwilę Pantaleimon i udać się nieco poza miasteczko. Ścieżki wyprowadzą nas w naturalne środowisko,  ale z równie pięknymi widokami. W trakcie mojej wizyty były one szczególnie urokliwe. Niezwykła gra świateł, kontrast między rozjaśnionym przez słoneczne promienie wybrzeżem, a ocienionymi przez chmury górami… To z jednej strony, a z drugiej – perspektywa na miasteczko, pozwalająca jeszcze bardziej docenić jego urok…

 









Stary Pantaleimon to jedno z tych miejsc, w których wizyta pozostanie na długo w mej pamięci. Zrobił on wrażenie, jakie pozostawiło na mnie niewiele odwiedzonych w moim życiu. Uważam przy tym, że fenomen tej wioski to nie tylko jej krajobrazy czy zabytkowe zabudowania, ale także otoczka, atmosfera, ludzie… Wszystkie te elementy tworzą wspólną całość, czyniąc miasteczko wyjątkowym.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lądek Zdrój - skontrastowane miasto z ciekawą historią, uzdrowiskiem i mieszanką kultur w tle

  Przez kilka dni przebywałem w położonym na wschodnim krańcu Kotliny Kłodzkiej Lądku – Zdroju. Uzdrowisko to posiada bogatą, pełną ciekawostek historię, kilka wartych odwiedzenia zabytków, oraz nie powtarzalny klimat. Trochę skontrastowane, trochę tajemnicze, z mieszanką trzech kultur… Zapraszam więc na podróż po tym wyjątkowym miejscu. Trochę historii, czyli Tatarzy, Bad, wojny oraz królewskie - carskie spotkanie... Na sam początek trochę o historii Lądka – Zdrój, szczycącym się mianem najstarszego uzdrowiska na ziemiach obecnej Polski. Pierwsze wzmianki pochodzą z XIII wieku, a konkretnie z wyprawy Tatarów na Europę, w trakcie której m.in. pokonali Henryka Probusa i jego armię pod Legnicą w 1241 roku. I właśnie przy powrocie z tej bitwy, na swój sposób zwiedzając południową część naszego kraju, zawitali i do Lądka, odkrywając urządzenia kąpielowe. Nie wiadomo, czy najeźdźcy zdążyli skorzystać z ich właściwości, wiemy natomiast, że opuścili je w swoim stylu - łupiąc i niszcząc.

Wycieczka w Pieniny, czyli (jeszcze) puste i ciche Homole, Palenica, Szczawnica i Czorsztyńskie

  Środek tygodnia w przeddzień wznowienia sezonu do okazja zobaczenia ciekawych miejsc, unikając przy tym tłumów. Można pojechać np. w kierunku Pienin i zwiedzić Wąwoz Homole, Palenicę, Szczawnicę, a na koniec przepłynąć Jezioro Czorsztyńskie. Zapraszam na parę słów na temat tych miejsc i wycieczki. Uprzedzając, był to wyjazd organizowany z mojej szkoły (wszystkich czytających to uczestników przy okazji pozdrawiam 😊 ). Pierwszym jej punktem była popularna w tym rejonie destynacja turystyczna – Wąwóz Homole. Ośmiuset metrowy szlak, dobry do przejścia dla licznych, mało zaawansowanych grup, w porze roztopów był niemalże całkowicie pokryty śliskim błotem, co znacząco utrudniało przejście. Walkę z mazią wynagrodziła jednak urokliwa polana na szczycie, skąd dostrzec można było przepiękne widoki. U góry tego dnia było spokojnie – pojedynczy turyści oraz wycieczka emerytów odpoczywali w towarzystwie zamówionych w miejscowej knajpie jedzenia i picia.   Po zejściu znaleźliśmy się we wsi

Wiosenne chmury i wiatry

  Wiatr, chmury, zimno… ostatni weekend pogoda jak zmieniała się niczym w kalejdoskopie. Płaska runda po klasykach (Mikluszowice, Okulice, Wiślana Trasa Rowerowa, Puszcza), w połowie była walką z wkurzającymi podmuchami. Bywało gorzej i nie były to najcięższe przeprawy, jakie miewałem w życiu, ale mimo wszystko – wiaterek tego dnia bywał wyjątkowo irytujący (czemu się szczerze dziwiłem – AccuWeather pokazywał ledwie 20 na godzinę). Niezbyt dobrze wpływał na odczuwalną temperaturę (ale tu moja wina – mogłem się cieplej ubrać). Ostatecznie jednak, po bojach między Mikluszowicami, a Strzelcami, w Górce, ku mojej radości, złapałem korzystny kierunek, i z nim kręciłem sobie aż do bazy. Uważam, że każde warunki mają jakiś swój urok, nieważne, czy jest szaroburo, czy słonecznie. I także tego dnia pochmurną scenerię można było w pewien sposób docenić (choć, gdy tak sobie jechałem, w głębi duszy zadawałem pytanie – czy dziś będzie zlewka? ). Mimo to, chciałoby się już pojeździć w słoneczku na

Zapiski z Grecji [#1] - Podróż

  Relacje z wyjazdu do Grecji czas zacząć! Ostatnimi czasem miałem okazję odwiedzić krainę Zeusa, a o miejscach, które zobaczyłem, będę systematycznie pisał na blogu. Na sam początek jednak słów kilka o podróży do Hellady – najbardziej męczącym punkcie wycieczki. Jakie przygody spotkały mnie na prawie 1500 kilometrowej trasie w jedną stronę? Czy droga ta może być ciekawa? Zapraszam do lektury. Zarówno w jedną, jak i drugą stronę trasa przebiegała tak samo. Do Grecji z Polski jechaliśmy przez Słowację, Węgry, Serbię oraz Macedonię. Łącznie wychodzi to prawie 1500 kilometrów w jedną stronę. Nikogo więc dziwić nie powinien mój brak entuzjazmu na myśl o spędzeniu w optymistycznym wariancie minimum doby w autokarze… Zresztą, nadzieję o szybkim i w miarę bezbolesnym przejeździe jeszcze w Polsce legły w gruzach. Po godzinie jazdy okazało się, że nasz środek transportu wymaga naprawy, która trwała… trzy godziny. Niezbyt pożądana przerwa zastała nas w granicznym Chyżnem, na miejscowym BP.

Zapiski z Grecji [#3] - Leptokaria

  Riwiera Olimpijska to jeden z kierunków chętniej wybieranych przez wczasowiczów do spędzenia urlopu w Grecji. Wielką popularnością cieszy się tu miasteczko Leptokaria, położone u stóp legendarnego szczytu. Mój hotel położony był niecałe dwadzieścia minut spacerkiem od centrum miejscowości i niemal codziennie miałem okazję być w niej. Oto kilka moich przemyśleń na temat tego, w mojej opinii, idealnie oddającego grecki klimat miejsca. Leptokaria to miasteczko, liczące około 4 tys. stałych mieszkańców, położone u samego podnóża Olimpu, pomiędzy dwoma większymi, miejskimi ośrodkami – Larissą i Katerini. Po wpisaniu w google nazwy wyskoczy nam cała masa hoteli, apartamentów, jakie możemy wynająć w niej. Dziwić to nie może – ciepłe, błękitne wody morza egejskiego, mityczna góra, świetna komunikacja dzięki autostradzie, którą szybko przemieścić możemy się do najciekawszych zakątków kraju… Leptokaria to jedno z tych miejsc na Riwierze Olimpijskiej, do której w sezonie zjeżdża masa, w tym

Tour de Silesia, czyli rowerem po katowicko - chorzowskich zakątkach...

  Ciężko zliczyć mi, ile razy już w swoim życiu odwiedzałem Górny Śląsk. A to przy okazji rodzinnych wizyt, a to przy okazji meczów, a to na wycieczkach. Ostatnio jednak udało mi się poznać to miejsce z innej perspektywy – tej rowerowej. Zapraszam na krótką relację z trasy biegnącej po najciekawszych zakątkach centrum regionu – Katowic oraz Chorzowa. Niezwykle ciekaw byłem Śląska, jeżeli chodzi o jego walory rowerowe. Zawsze chciałem przekonać się, co ten region ma do zaoferowania dla fanów jednośladów. Tym bardziej więc ucieszyłem się z możliwości spenetrowania nieco tego regionu na dwóch kółkach. Punktem startu były Siemianowice Śląskie, skąd pognaliśmy w kierunku Szopienic. Na drogach tego dnia, z racji soboty i obiadowej pory, panował niewielki ruch, a brak większych przewyższeń sprawiał, że pierwsze kilometry mijały nadzwyczaj szybko. Stare, pamiętające jeszcze niemieckie panowanie, zabudowania Śląska to element nadający tym rejonom specyficznego klimatu. Ceglane kamienice

Okręgówka, serie A, a czasem trochę wyżej... [#1] - GKS Drwinia vs Barciczanka Barcice

  Ostatnie tygodnie czerwca to czas decydujących rozstrzygnięć w niższych ligach. W ubiegły weekend rozegrano pierwszą rundę baraży o prawo gry w IV Lidze małopolskiej, a w jednym ze spotkań mistrz bocheńskiej okręgówki, GKS Drwinia, podejmował na własnym boisku czempiona nowosądeckiej – Barciczankę Barcice. Kończący się właśnie sezon na małopolskich murawach był okresem reorganizacji rozgrywek. Dotychczas istniały dwie czwarte ligi, wschodnia i zachodnia, których zwycięzcy grali na koniec dwumecz o awans. W wyniku nowej reformy utworzone zostaną jedne, wojewódzkie rozgrywki, a w dwóch grupach rywalizować będzie się szczebel niżej. Promocję do nowoutworzonych rozgrywek uzyskało już po osiem zespołów z czwartych lig, a ostatnie cztery miejsca wyłonią baraże rozegrane wśród mistrzów okręgówek. Dwóch z nich, GKS Drwinia i Barciczanka Barcice, 26 czerwca spotkało się na stadionie na północnym krańcu powiatu bocheńskiego, by zmierzyć się w pierwszym akcie dwumeczu o IV ligę. Na papi

Do Wiślicy i z powrotem, czyli trochę Flandrii, trochę Holandii, a trochę... PRL.

  W kolejnym dniu moich majówkowych wojaży u ujścia Dunajca do Wisły udałem się nieco bardziej na północ. Plan był prosty –przejazd do Wiślicy, w jedną stronę malowniczą trasą rowerową EuroVelo 11, w drugą lokalnymi szosami. Pierwszą częścią trasy był dojazd do Kazimierzy Wielkiej, w trakcie którego czekały mnie dwa podjazdy, rodem z flandryjskich klasyków. Pierwszy z nich, krótki, ale dość stromy, położony tuż za Koszycami wiódł na zjawiskową polankę, przypominającą nieco te z krajów Beneluxu. Na drugi pagórek zaś wjazd był dłuższy, lecz wypłaszczony przy tym, a na jego szczycie rozpościerał się widok na Kazimierzę Wielką. Miasto ostatnimi czasem przeszło prawdziwą rowerową rewolucję. Wokół niego powstała bowiem ścieżka EuroVelo 11, w mojej opinii jedna z najpiękniejszych w Małopolsce. Odseparowane od ruchu trasy wiodą po polach położonych na wzgórzach, w otoczeniu zjawiskowych krajobrazów. Jest ona systematycznie rozbudowana, a końcowo ma prowadzić z samego Krakowa aż do Buska